Team Ninja obiecało grę osadzoną w czasach burzliwych przemian XIX-wiecznej Japonii, kiedy tradycja zderzała się z nowoczesnością. Od zawsze fascynowała mnie epoka samurajów – miecze, honor, rywalizacja klanów. Kiedy więc zobaczyłem pierwszy zwiastun „Rise of the Rōnin”, wiedziałem, że muszę w to zagrać. Czy ta produkcja spełniła moje oczekiwania? Największym atutem Rise of the Rōnin […]
Wyobraźcie sobie grę, w której głównym bohaterem sterowanym przez gracza może być praktycznie dowolna osoba spotkana w ogromnym, otwartym świecie. To właśnie gwóźdź programu, jeśli chodzi o Watch Dogs Legion. I trzeba przyznać, że akurat ten element został stworzony dokładnie tak, jak można było sobie to wyobrazić.
Nawet motywacja osób, które dołączają do naszego ruchu oporu jest całkiem sensowna, bo rekruci mogą zgodzić się pomóc z pobudek czysto idealistycznych, ale w większości przypadku jest to po prostu transakcja quid pro quo. Do tego rekrutowani agenci naprawdę dają się lubić i po kilku godzinach każdy gracz z pewnością będzie miał swojego ulubieńca.
Gracz nie jest zmuszany, by wcielać się w konkretne osoby, bo wszystko co dzieje się w grze, jest naszpikowane alternatywnymi ścieżkami postępowania. I ostatecznie to od nas zależy, jak podejdziemy do danej misji. Do wyboru mamy praktycznie nieskończoną liczbę potencjalnych rekrutów, a każdy z nich oferuje odmienny wachlarz umiejętności lub bonusów.
Czy wyruszymy na misję robotnikiem budowlanym mającym w zanadrzu drona, na którym może błyskawicznie wlecieć w bardzo trudno dostępne miejsca? A może pomęczymy się w trochę bardziej satysfakcjonujący sposób “po cichu” z pomocą hakerskich sztuczek. Sposobów jest wiele, i nie wszystkie są sobie równe - tak jak w codziennym życiu. I to jest właśnie główna siła Watch Dogs Legion. Szkoda tylko, że wiele misji polega na identycznych schematach, więc po kilku godzinach może zapachnieć rutyną.
Nieco miałko (ale wystarczająco dobrze, by przykuć do ekranu) wypada historia, która wydaje się lekko bezpłciowa, ale niesie za sobą całkiem dojrzały, antyfaszystowski przekaz. Winowajcą w tym wypadku może być po prostu brak jednego, stałego protagonisty, więc fabuła musiała być na tyle uniwersalna, by móc dopasować ją do losowo dobieranej grupy agentów. Biorąc pod uwagę to utrudnienie - nie jest źle.
Natomiast ogromnego plusa daję za wizję tętniącego życiem Londynu z niedalekiej przyszłości. Po ulicach jeżdżą standardowe i autonomiczne pojazdy, a po oczach biją wielkie banery umieszczone na znanych i wiernie odwzorowanych zabytkach.
Ogrywałem wersję na PlayStation 4 oraz PlayStation 5 i muszę pochwalić, że bez problemu można przenieść swoje postępy między dwiema generacjami konsol za pomocą funkcji cross-progression – Ubisoft zamierza wprowadzić taką opcję we wszystkich swoich nowych grach. Bardzo fajnie 🙂
Kilka miesięcy po premierze Watch Dogs Legion udostępniono również tryb sieciowy, który – pisząc bez ogródek – jest mało interesujący i służy jako przedłużenie (w nieskończoność) przygody z trybu singleplayer.
Bardzo fajnie, że dostępne są tryby współpracy, ale pomimo że mamy dostępny ogromny Londyn – rozgrywki sieciowe wydają się funkcjonować w nieproporcjonalnie małej skali.
Niby jest wiele elementów, które znamy i lubimy z innych sieciowych gier z otwartym światem (i kilka których nie lubimy, czyli grind i mikrotransakcje) – ale czuję, że po prostu czegoś tu brakuje.
Grę do recenzji dostarczył polski oddział Ubisoft.