Starfielda dorwałem w Game Passie — jak zapewne wiele innych osób. Z początku nie oczekiwałem na tę grę jakoś ochoczo, ale gdy w dniu premiery wpłynąłem na gwiezdnego przestwór oceanu — całkiem mocno się wciągnąłem. Nie jest to może poziom wciągania Skyrima, przy którym 12 lat temu nastukałem 40 godzin w 3 dni, ale i […]
Nieco ponad miesiąc temu zdecydowałem, że spróbuję spać w trybie polifazowym. Dziś wiem, że jest to super rozwiązanie, które rzeczywiście pozwala zaoszczędzić nawet kilka godzin w ciągu doby. Nie zmienia to jednak faktu, że w dzisiejszych czasach to zwykle nie krótka doba, a po prostu szum otoczenia i natłok informacji nie pozwalają nam skupić się na tym co ważne.
Czym jest sen polifazowy?
Polega on na podzieleniu standardowego, jednolitego czasu snu na mniejsze cząstki czasowe rozłożone na całą dobę w celu poprawienia produktywności, wydłużenia aktywnych godzin i poprawy samopoczucia.
Przed eksperymentem spałem średnio 7 godzin, jednak wiadomo - różnie to bywa. Zdarzało się, że było to 5 albo nawet 10 godzin. Często skutkowało to przemęczeniem typu "zombie" albo lekkim “zamuleniem” i stratą kilku godzin w danym dniu.
Nie żebym był jakimś ogierem produktywności, ale jednak zawsze dążę do pewnej optymalizacji. Po zwykłym 7 godzinnym śnie byłem nastawiony bardzo pozytywnie do życia przez pierwsze 10-12 godzin. Ale często po tym czasie nie byłem w stanie zrobić już zbyt wiele. A że mam tendencję do odkładania wielu rzeczy na wieczór...reszty można się domyśleć.
Poczytałem trochę o śnie polifazowym, a konkretniej o śnie bifazowym, który polega na tym, że główna faza snu trwa od 4 do 6 godzin, a w ciągu dnia robi się jedną średniej długości (od godziny do półtorej) drzemkę (warto mieć zawsze w pogotowiu jakiś kocyk - np. bambusowy). Działa to jak podładowywanie smartfonu w ciągu dnia. Niby przez noc ładuje się do 100%, ale za dnia nawet przy zwykłym użytkowaniu późnym południem zaczyna brakować energii (chyba, ze macie jakieś monstrum z wielką baterią). Ja zdecydowałem się na główną fazę snu trwającą od 4 do 5 godzin oraz godzinną drzemkę po południu.
Mój grafik na szczęście pozwalał bez problemu zastosować taki rodzaj snu, więc nie widziałem przeszkód, by nie spróbować. Do tego wstawanie o 5 rano (albo nawet przed) to coś, o czym marzyłem od dawna. Naprawdę 🙂
Pierwsze dwa tygodnie były dość męczące (zdarzało się, że godzinna drzemka zamieniała się w 10 godzinny sen). Na szczęście później organizm całkiem dobrze się przystosował i zmęczenie zniknęło. Pojawiły się jednak problemy z zaplanowaniem drzemki. Zdarzało się, że ją po prostu pomijałem, ale o dziwo nie miało to tak wielkiego wpływu na mój stan “żywotności” - nawet wieczorem byłem zwykle pełen energii.
Pomimo dobrych efektów, nie mam zamiaru kontynuować spania w trybie polifazowym.
Głównym powodem jest właśnie trudność z zaplanowaniem drzemek oraz to, że czasami po prostu nie ma się zbyt wiele energii, by w ogóle zasnąć. Na pewno jednak nie żałuję, że spróbowałem. Jestem wręcz przekonany, że był to jeden z bardziej owocnych pomysłów ostatnich miesięcy - z kilku powodów:
- Przyzwyczaiłem się do wstawania codziennie o 5:00 (tak, w weekendy też). Niezależnie, czy muszę wyjść z domu o 6:30, 10:00 (albo w ogóle) - pobudka o stałej, wczesnej porze pozwala mi na praktykowanie swoistego rytuału (o którym opowiem za jakiś czas w planowanym przeze mnie wpisie na blogu) - bez pośpiechu i bez stresu. Dzięki temu codziennie rano mam chwilę dla siebie i wychodzę z domu z uśmiechem na twarzy. Zwykle poświęcam tę chwilę na serial, książkę, partyjkę w jakiejś grze lub robiąc sobie trochę bardziej wykwintne śniadanie niż zwykle (kawior i takie tam).
- Przekonałem się, że pomimo dużej ilości wolnego czasu, większość i tak marnuje się na wiele bezużytecznych czynności oraz myślenie o zadaniach, które trzeba wykonać. Kluczem więc nie jest ilość tego wolnego czasu, ale świadomość tego co i jak trzeba zrobić w czasie pracy, by nie myśleć o tym później i nie siedzieć nad potencjalnie krótkim zadaniem nie wiadomo ile godzin (gdy np. 90% czasu to myślenie o zadaniu, a 10% to jego rzeczywiste wykonywanie). Mnie się to zdarza zbyt często - zgodnie z prawem Parkinsona: praca rozszerza się tak, aby wypełnić czas dostępny na jej ukończenie. O tym (i kilku innych rzeczach na literę "P") również powstanie wpis.
- Nauczyłem się całkiem wydajnie drzemać (jakby to dziwnie nie brzmiało). Na pewno będę korzystał z drzemek znacznie częściej niż dotychczas, bo to po prostu świetny sposób na doładowanie akumulatorów. Nie żadne kawy (póki co piję tylko do towarzystwa) czy energetyki (których nie tykam, bo są ohydne) - wystarczy 20-30 minut drzemki i można działać, pracować (albo grać) dalej.
Eksperyment uznaję za całkiem udany i być może kiedyś znowu spróbuję. Póki co wierzę jednak, że lepiej próbować wykorzystywać dostępne godziny w bardziej przemyślany, epicki sposób, niż zwalniać jeszcze więcej czasu, który można zmarnować.