Team Ninja obiecało grę osadzoną w czasach burzliwych przemian XIX-wiecznej Japonii, kiedy tradycja zderzała się z nowoczesnością. Od zawsze fascynowała mnie epoka samurajów – miecze, honor, rywalizacja klanów. Kiedy więc zobaczyłem pierwszy zwiastun „Rise of the Rōnin”, wiedziałem, że muszę w to zagrać. Czy ta produkcja spełniła moje oczekiwania? Największym atutem Rise of the Rōnin […]
Richard B. Riddick powrócił w mocno odtwórczej, ale dobrej formie. Gdyby nie to, że film jest oficjalną kontynuacją fabuły z Kronik Riddicka (2004), nie trudno byłoby przechrzcić go na remake Pitch Black (2000).
Jak na produkcję, której budżet zmieścił się w zaledwie 40 milionach dolarów David Twohy (który wyreżyserował również poprzednie części) osiągnął naprawdę interesujący efekt. Pominięto ocierającą się o fantasy otoczkę i w rezultacie otrzymaliśmy powrót Riddicka do roli samotnego myśliwego. Tym samym widzowie nie koniecznie muszą być zaznajomieni z fabułą z poprzednich części, by się dobrze bawić. Ani mitologia świata, ani przeszłość Riddicka nie stoją na pierwszym planie. Niemniej jednak nawiązań nie brakuje, a znalazło się też miejsce na pewien ojcowsko-synowski motyw.
Pomimo że scenariusz to nieznacznie zmodyfikowana fabuła z Pitch Black, film ogląda się w ciągłym, ale wyjątkowo przyjemnym napięciu. Paradoksalnie Riddick nie musi brać udziału w scenie, by być w niej obecnym i to właśnie jest mocą napędową tej serii. Nie wybuchy, nie pościgi i nawet nie sceny walki. Najważniejsze jest poczucie osaczenia i niewiedzy postaci drugoplanowych podczas polowania oraz momenty, gdy Riddick ma im coś do powiedzenia. Film ogląda się najlepiej, gdy reżyser nie próbuje korzystać z przepisu na hollywoodzkie kino akcji.
Oprócz Vina Diesela wielkich gwiazd nie ma, ale dobierając aktorów postawiono na jak największą różnorodność. Jest Santana (Jordi Mollàw) w roli lekko zbzikowanego szefa jednej z ekip, Luna (Nolan Gerard Funk) jako uduchowiony, młody najemnik, czy też Dahl (Katee Sackoff), której babo-chłopskie nawyki są w konflikcie z jej kobiecym wnętrzem. Jak to jednak w każdym Riddicku bywa, aktorów z każdą minutą ze sceny ubywa. I to zwykle w bardzo tryskającym krwią stylu. Obojętnie, czy był za to odpowiedzialny główny bohater, czy też potwory zamieszkujące planetę.
Niewielki budżet i niezależne studio nie przeszkodziły w tym, by film wyglądał porządnie - na tyle porządnie, by walczyć z blockbusterami i wyjść ze starcia zwycięsko. Przy takich samych dochodach Riddick zarobi na siebie znacznie więcej. Pierwsze minuty filmu to pustynne krajobrazy z filtrem HDR i samotnym Riddickiem walczącym z wygenerowanymi komputerowo kosmicznymi psami i obślizgłymi potworami, które prezentują zaskakująco wysoki poziom. Generalnie w filmie nie ma zbyt wiele tandety. Później pojawiają się łowcy głów i Riddick zaczyna prawdziwe polowanie - akcja nieco spowalnia, ale jest bardziej soczysta i satysfakcjonująca. Średnio wypadło za to zakończenie - przez zbytnią sztampowość i prostotę.
Niemniej jednak Riddick to dobre kino. Szkoda, że jest odtwórczy, ale z drugiej strony po średnio przyjętych Kronikach Riddicka, które przecież bardzo rozbudowały mitologię i historię uniwersum, o wiele bezpieczniej było zabrać się za coś już znanego i udanego. Nic nie jest wciśnięte na siłę, opowieść utrzymuje odpowiednie tempo przez całe dwie godziny, a zadowoleni będą nie tylko fani Richarda B. Riddicka.