W związku z tym, że za 3 tygodnie premierę ma PlayStation VR 2….kupiłem sobie w końcu PS VR 1. I myślę, że dla wszystkich, którzy zwlekali z tym zakupem jest to świetna okazja, by nadrobić wiele zaległych gier. PS VR 2 niestety nie będzie wstecznie kompatybilne z grami PS VR 1 (trochę tytułów zostanie zaktualizowanych, […]
O tym, że powrót do korzeni i prostych rozwiązań może być lepszy niż pogoń za nowymi technologiami i fotorealistyczną grafiką 3D przekonaliśmy się już nie raz. Rayman Legends podobnie jak przed dwu laty Origins czerpie garściami z pierwowzoru z roku 1995 i, pomimo że stworzone w pełnym 3D część druga i trzecia były naprawdę dobrymi grami, wydaje mi się, że Rayman najlepiej spisuje się jako platformówka 2D - między innymi ze względu na świetnie zaprojektowaną rozgrywkę kooperacyjną.
Rayman Legends jest kontynuacją Origins, a wydarzenia z obu gier dzieli sto lat, które Rayman, Globox i reszta ekipy spędzili smacznie sobie śpiąc. Ale coraz więcej koszmarów pojawiało się na świecie, więc na polecenie Bouble Dreamera budzi ich Murfy i zagrzewa do walki. Tak mniej więcej wygląda ta gra od strony fabularnej, przy czym wypada jeszcze wspomnieć o nowej, rudowłosej członkini drużyny - wojowniczej Barbarze. Główny wątek nie jest zbyt rzucający się w oczy, ponieważ to projekt świata i pomysły twórców grają tutaj pierwsze skrzypce.
A światów w nowym Raymanie jest więcej niż kilka i każdy z nich przedstawia inną epokę lub tematykę. Mamy średniowiecze, starożytną Grecję, czy też świat, który nie tylko nazwą, ale również projektem map przypomina najbardziej znaną powieść Juliusza Verne’a “20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi”. Do tego dochodzi 40 poziomów z Rayman Origins po porządnym liftingu. Generalnie gra jest ładniejsza, mniej kreskówkowa i bardziej bajkowa. Zachowano wyjątkowy humor ukazany w praktycznie każdym elemencie scenerii i dźwięku, a uśmiechy postaci zasłaniające większość ekranu mogłyby odzwierciedlać to, jak podczas rozgrywki wyglądają gracze przed monitorem. Dla mnie bomba.
Rayman Legends na pewno nie jest innowacją w gatunku platformówek 2D, ale postarano się o to, by zabawa była bardzo dynamiczna i zróżnicowana. Oprócz standardowych “skakanych” etapów mamy poziomy skradankowe z bondowską muzyką w tle, czy wymagające dosłownego przedzierania się przez ulepiony z ciasta świat. Jednak najbardziej podobały mi się poziomy muzyczne i chyba nie jestem w tym stwierdzeniu osamotniony. Połączenie gry rytmicznej z platformówką to świetne rozwiązanie - gracz wręcz płynie i prawie automatycznie wciska odpowiednie przyciski w rytm znanych kawałków.
Nie można też zapomnieć o dość wymagających, ale bardzo przyjemnych walkach z bossami - obojętnie czy to wielki zamaskowany zapaśnik, czy mechaniczny smok. W ogóle Rayman Legends jest dość trudną grą - podobnie było z Origins. Poziom trudności rośnie stopniowo od bezproblemowego przechodzenia kolejnych etapów, aż do frustrujących momentów. Niemniej jednak trudno jest wściekać się na grę, gdy wystarczy chwilę pomyśleć przed trudniejszą sekwencją. Czasami trzeba puścić przycisk odpowiedzialny za sprint lub się po prostu zatrzymaćsię i poczekać. Na szczęście Legends wybacza nieco więcej niż poprzednia odsłona, ponieważ punkty kontrolne są znacznie gęściej rozsiane.
Najważniejszym moim zdaniem elementem gry jest tryb kooperacji. Czworo graczy (a nawet pięcioro w wersji na Wii U i po połączeniu PS3 z PS Vita) może wspólnie przemierzać światy zdobywając punkty, za które odblokować można nowe skiny dla postaci i rozwiązując zagadki wymagające więcej niż jednej postaci. W każdej chwili gracze mogą wejść lub wyjść z rozgrywki, a w przypadku śmierci wystarczy, że inny gracz dotknie nieszczęśnika by wrócił do gry.
Trudno powstrzymać się od porównania Raymana Legends do Little Big Planet, ale tak naprawdę największe podobieństwo obu tych gier znaleźć można w świetnie zrealizowanej kooperacji.
Nowością jest obecność przypominającego latającą żabę Murfiego, który może być sterowany przez jednego z graczy za pomocą touchscreena lub, w przypadku braku takowego, zdany na sztuczną inteligencję i jeden przycisk aktywujący najbliższą czynność, jaką Murfy może wykonać. Jego rola jest jednak kluczowa w wielu momentach, ponieważ potrafi przecinać liny, przenosić platformy,łaskotać wrogów w celu ich łatwiejszej eliminacji, czy też zajadać się wspomnianym wcześniej ciastem by utorować przejście.
Pomiędzy przygodami w kolejnych światach można spróbować swoich sił w specjalnych, najechanych przez przeciwników mikro poziomach. Te wymagają jednak małpiej zręczności, ponieważ mamy tylko jedno życie, żadnych punktów kontrolnych i licznik czasu na karku, a wyniki zamieszczane są w ogólnoświatowym rankingu.
Na deser twórcy przygotowali coś dla rozluźnienia w formie mini gry Kung Foot, czyli bardzo uproszczonej piłki nożnej. Skaczemy, kopiemy i strzelamy bramki. FIFA to to nie jest, ale pomimo swojej prostoty potrafi przyssać do ekranu na dobrych kilka rozgrywek.
Twórcom Rayman Legends po pierwsze należą się brawa za stronę artystyczną, która jest jakością samą w sobie. Po drugie jest to świetna kontynuacja zapewniająca długą zabawę, pomijając nawet czas potrzebny na maksowanie wszystkich etapów. Po trzecie rozgrywka została rozbudowana o pokaźną liczbę nowych pomysłów względem poprzedniej części, a po czwarte i chyba najważniejsze - granie z więcej niż jednym znajomym nigdy nie było tak przyjemne i wygodne. No i podziękujmy komuś tam na górze za to, że gra nie została wydana tylko na Wii U - dobra decyzja.
Grę w wersji na Xbox 360 udostępnił wydawca
