Team Ninja obiecało grę osadzoną w czasach burzliwych przemian XIX-wiecznej Japonii, kiedy tradycja zderzała się z nowoczesnością. Od zawsze fascynowała mnie epoka samurajów – miecze, honor, rywalizacja klanów. Kiedy więc zobaczyłem pierwszy zwiastun „Rise of the Rōnin”, wiedziałem, że muszę w to zagrać. Czy ta produkcja spełniła moje oczekiwania? Największym atutem Rise of the Rōnin […]
Czas nas goni, wszyscy pędzą przed siebie. Złościmy się i plujemy sobie w brodę, gdy spędzimy nad czymś zbyt wiele cennych minut albo godzin - nawet jeżeli jest to coś przyjemnego. Fraza „zbyt wiele" jest w tym wypadku kluczowa, bo w jaki sposób moglibyśmy określić, gdzie znajduje się owa czasowa granica, za którą znajdują się jedynie pokłady niezadowolenia i frustracji?
Bo „długie” i „za długie” to nie to samo
Nie mam nic przeciwko długim grom - bardzo bym chciał, aby jak najwięcej gier oferowało naprawdę długie godziny zabawy. Niestety twórcy od dawien dawna na siłę wpychają dodatkowe tereny i niezbędne do popchnięcia dalej fabuły artefakty, które jakimś cudem zawsze rozszczepione są na co najmniej trzy kawałki rozsiane po całej mapie.
Po prostu chciałbym, aby moje przygody w grach nie były sztucznie wydłużane. Jeżeli scenariusz pozwala na wyprodukowanie naprawdę soczystej pod względem fabularnym produkcji, którą da się ukończyć w 2-3 godziny - niech tak będzie. To oznacza, że twórcy szanują mój czas. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób pomyśli w tym momencie - „może i szanują mój czas, ale nie szanują mojego portfela” - no cóż, coś za coś. Zgadzam się jednak, że długość rozgrywki powinna mieć wpływ na cenę samej gry.
Skrajnym przykładem jest Metal Gear Solid: Ground Zeroes. Można tę grę ukończyć w mniej niż godzinę, ale w tym czasie dostarcza wyjątkowych doświadczeń i zachęca do spróbowania ponownie. Nie ma w niej elementów sztucznie wydłużających rozgrywkę. To od gracza zależy, ile czasu jej poświęci.
Nie trać czasu na ”za długie” gry Share on X
Czas to najcenniejszy surowiec na Ziemi. Jedyny, którego wszyscy mamy mniej więcej po równo (chyba powinniśmy się cieszyć, bo bohaterowie filmu Wyścig z czasem (2011) nie mieli tak dobrze). Pieniądze można mnożyć w nieskończoność (wystarczy drukarka i trochę chęci), natomiast czas jest nieubłagany. Przesypuje się jak piasek w klepsydrze - w stałym tempie, 24 godziny na dobę. Tym samym gra, która trzyma w napięciu i bawi mnie przez trzy godziny, będzie bez wątpienia lepsza, niż tytuł, który wypchany jest sztucznymi wypełniaczami, a jeden z niewielu uśmiechów na mojej twarzy wywołuje dopiero po 12-stu godzinach rozgrywki, gdy zobaczę napisy końcowe i pomyślę - „No nareszcie!”.
Cieszy mnie jednak to, że od czasu do czasu pojawiają się tytuły wyjątkowe, które ani na moment nie tracą magii ani tempa akcji, chociaż na ich ukończenie potrzeba kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu godzin. Właśnie takie produkcje są kwintesencją współczesnych gier.