Team Ninja obiecało grę osadzoną w czasach burzliwych przemian XIX-wiecznej Japonii, kiedy tradycja zderzała się z nowoczesnością. Od zawsze fascynowała mnie epoka samurajów – miecze, honor, rywalizacja klanów. Kiedy więc zobaczyłem pierwszy zwiastun „Rise of the Rōnin”, wiedziałem, że muszę w to zagrać. Czy ta produkcja spełniła moje oczekiwania? Największym atutem Rise of the Rōnin […]
Jeżeli to twoja pierwsza przygoda z serią Metal Gear Solid - go for it!
Metal Gear Solid V: The Phantom Pain to niezwykle satysfakcjonująca historia, będąca brakującym ogniwem całej serii. Nawet jeżeli momentami wydaje się, że czegoś brakuje.
Fabuła opowiadana jest trochę “łatwiej” w porównaniu z poprzednimi odsłonami serii. Mam tu na myśli brak prawie godzinnych scenek przerywnikowych. Nie żeby ich brakowało, ale jest ich po prostu mniej i wiele elementów fabularnych oraz ciekawostek można poznać odsłuchując taśmy do Walkmana zawierające niekiedy informacje integralne dla opowiadanej historii.
A wszystko to (po blisko 60 wspaniałych godzinach spędzonych w roku 1985) prowadzi do jednego z najlepszych zakończeń jakie miałem okazję przeżyć. Z wisienką na torcie w postaci totalnie niespodziewanego twistu fabularnego, który zamroził mój mózg na kilka dobrych minut i spowodował całkowitą zmianę kontekstu tych 60 godzin spędzonych z grą.
Wow!
Hideo Kojima (twórca serii Metal Gear) sprawił, że gracze będą zadowoleni z tego jak "piątka" uzupełnia fabułę i łączy kropki między pozostałymi odsłonami.
Równie wiele dobrych słów można powiedzieć o rozrywce, którą nie czuję się ani trochę znudzony.
Poziom trudności jest bardzo dobrze zrównoważony i dostosowywuje się do akcji gracza! Na przykład, gdy zbyt często atakuję po cichu i celuję głównie w głowy - wrogowie zaczną chodzić na patrole parami i wyposażą się w hełmy. Świat gry ciągle się zmienia - nawet poprzez tak mało znaczące działania.
Metal Gear Solid V jest wręcz przepakowany dodatkowymi opcjami i tysiącem możliwości, by je wykorzystać.
Wyobraź sobie, że po wykonaniu misji przyleci po Ciebie śmigłowiec w rytmie utworu "Take On Me" zespołu a-ha. Tak, Metal Gear Solid V: The Phantom Pain jest możliwość ustawienia jednego z wielu hitów lat osiemdziesiątych jako muzyka w śmigłowcu, który może zostać wezwany w dowolnym momencie.
Wypełnianie gry tak wieloma elementami nie zawsze wychodzi jej na zdrowie (jak w przypadku Assassin’s Creed Unity), ale tutaj naprawdę można wykorzystać wszystko. Nie ma żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o sposób wykonywania misji. I nie chodzi mi o zwykły podział na misje “po cichu” i “na rambo”.
Nie.
The Phantom Pain oferuje tyle dróg do celu, ile wymyśli sobie gracz.
Z jedną z misji głównego wątku siłowałem się przez około dwie godziny. Próbowałem każdego sposobu jaki przyszedł mi do głowy – bez skutku.
W końcu - lekko już sfrustrowany - wziąłem konia.
Podjechałem do celu.
Zrobiłem to co miałem zrobić.
I uciekłem na koniu.
Zajęło mi to 3 minuty. Na szczęście zdarzyło się to tylko raz.
Od strony technicznej Metal Gear Solid V naprawdę robi wrażenie.
Afganistan i Angola (bo w tych dwóch państwach dzieje się większość misji) są piękne i w całości do dyspozycji gracza.
Dużo czasu spędza się również w bazie gracza, którą można nie tylko rozbudowywać, ale pełni też centralną rolę w trybie sieciowym. Gracze mogą wzajemnie nawiedzać swoje bazy i na przykład kraść głowice nuklearne w celu rozbrojenia bazy innego gracza.
Jest nawet system zemsty, ale jeśli infiltracja bazy zostanie przeprowadzona bez żadnego alarmu lub wykrycia przez wroga, właściciel bazy nie będzie nawet wiedział, że został zaatakowany!