Team Ninja obiecało grę osadzoną w czasach burzliwych przemian XIX-wiecznej Japonii, kiedy tradycja zderzała się z nowoczesnością. Od zawsze fascynowała mnie epoka samurajów – miecze, honor, rywalizacja klanów. Kiedy więc zobaczyłem pierwszy zwiastun „Rise of the Rōnin”, wiedziałem, że muszę w to zagrać. Czy ta produkcja spełniła moje oczekiwania? Największym atutem Rise of the Rōnin […]
Activision Blizzard zebrało kokosy wielkości Jowisza za nowe, siódme już Call of Duty, które zostało stworzone przez studio Treyarch – odpowiedzialne także za Call of Duty 3 oraz Call of Duty: World at War. Można się czepiać, że to odcinanie kolejnych kuponów, ale czego można było się spodziewać po produkcie, który zarobił trzykrotnie więcej aniżeli największa filmowa maszynka do robienia pieniędzy w 2010 roku jaką było „Toy Story 3”.
Akcja najnowszej odsłony Call of Duty dzieje się w czasach Zimnej Wojny. Główny bohater - Alex Mason - jest przywiązany do krzesła i traktowany wysokim napięciem. Co chwila widać pojawiające się dziwne numery, a ciszę przerywa zniekształcony głos oprawcy, który pyta go o znaczenie tychże numerów. Historia opowiedziana jest poprzez wywoływanie wspomnień torturowanego więźnia. W taki oto sposób gracz będzie mógł sterować wspomnianym już Alexem Masonem, Jasonem Hudsonem oraz Victorem Reznovem – znanym z Call of Duty: World at War. Ten ostatni jest wyjątkowo charyzmatyczną postacią, kimś w rodzaju kapitana Johna Price'a z odsłon wydanych przez Infinity Ward. W dodatku przemawia głosem Gary'ego Oldmana, co potęguje wyjątkowość tej postaci. Twórcy postawili tym razem na bardziej wyraziste postacie sterowane przez gracza, dając im swój własny głos i możliwość zobaczenia ich twarzy.
Misje zostały umiejscowione w różnych miejscach, na przykład na Kubie, gdzie celem jest sam Fidel Castro. W dalszej części rozgrywki gracz spotka także prezydenta J. F. Kennedy'ego, którego będzie trzeba...z resztą nie ważne. Fabuła na początku może wydawać się niczym innowacyjnym, ale z czasem można dostrzec podobieństwo m.in. do filmu „Wyspa tajemnic”. W prawdzie końcówka gry na siłę chce wcisnąć graczowi o co dokładnie chodziło, to i tak czuje się satysfakcję, jak po obejrzeniu dobrego filmu sensacyjnego, pełnego niespodziewanych zwrotów akcji.
Co doprzyjemności płynącej z gry, absolutnie nic się nie zmieniło od poprzednich części. Tryb dla pojedynczego gracza wystarczy na 6 do 8 godzin, zależnie od wybranego poziomu trudności. Zabawa jest przednia, filmowa, liniowa i pełna efektów specjalnych. Tych ostatnich jest jednak zbyt dużo. Gra wydaje się na siłę epicka, przez co w ogóle taka nie jest. Paradoks w czystej postaci, ale jednak taka jest prawda. Nie ma misji, w której gracz nie musi przeskoczyć 10 metrowej przepaści, wyskoczyć z płonącego helikoptera czy spuścić się na linie i zrobić wejście smoka przez szybę, przy okazji zabijając z karabinu kilku przeciwników, a każdej z tych akcji oczywiście towarzyszy tryliard eksplozji. Co krok coś się dzieje, wszędzie są skrypty i najzwyczajniej w świecie jest to męczące.
Grafika w grze jest najzwyczajniej słaba. Zastosowano silnik z Call of Duty: World at War co poskutkowało gorszymi teksturami niż w Modern Warfare 2. Na szczęście pędząc przez las czy miasto, z zagęszczoną do granic możliwości akcją często nie zwraca się uwagi na detale. Dobrą stroną są jednak ciekawie wypełnione przestrzenie w tym interaktywne przedmioty takie jak na przykład krzesła biurowe, którymi można zakręcić. Gra łączy scenerie z dwóch poprzednich części. Dżungla i ogólna roślinność są wykonane tak jak w World at War, zaś miasta i pomieszczenia to wypisz, wymaluj Modern Warfare 2. W grze uświadczymy także sekwencji, w których sterować będziemy motorem, śmigłowcem, czy też łodzią i, na przykład po batalii w przestworzach, kokpit i szyby w śmigłowcu są w opłakanym stanie, a do tego gdzieniegdzie coś się pali i wiadome jest, że jeszcze chwila walki i będzie trzeba powtarzać sekwencję.
Dźwięki broni czy gadżetów to poziom hollywoodzki, co jednakże nie oznacza najwyższej możliwej jakości (patrz. Bad Company 2). Głosy postaci to jednak pierwsza klasa z Garym Oldmanem, Edem Harrisem czy Topherem Gracem na czele. Do tego jak zwykle muzyka daje radę, a motyw z menu głównego gry nie pozwala o sobie zapomnieć.
Tryb sieciowy nie zmienił się prawie wcale w porównaniu z Modern Warfare 2. Jedyne różnice to zmiana sprzętu na ten z okresu zimnej wojny, ulepszenie systemu tworzenia własnych klas postaci oraz wprowadzenia waluty „COD”, za którą gracze mogą kupić nowe bronie, ulepszenia, perki czy killstreaki. Z każdym poziomem doświadczenie dostaje się bonus w postaci „COD”, a dla lubiących hazard dostępne są kontrakty - za wykonanie danej czynności lub obstawianie i granie w specjalne tryby można zarobić. Jest to swoisty powiew świeżości w serii. Mecze polegają tutaj na przykład na zdobyciu jak największej ilości fragów z ograniczeniem jakim są tylko trzy życia oraz jeden pocisk w pistolecie. By zyskać kolejny, polecieć musi czyjaś głowa. Inną tego typu zabawą jest tryb, w którym broń zmienia się losowo co 45 sekund. Tak urozmaicony deathmatch to ciekawa alternatywa. Jest jednak jedno ale, a mianowicie "chrupanie" grafiki. W trybie dla pojedynczego gracza nie uświadczyłem tego typu problemów, zaś w multi co jakiś czas grafika po prostu „chrupie”. Możliwe, że jest to wina krytykowanej przez graczy wersji na PS3, ale jednak problem istnieje. Z podłączaniem się do serwerów nie ma żadnego problemu, dzięki czemu Call of Duty:Black Ops jest idealne jako wypełniacz gdy ma się tylko kilkanaście minut wolnego czasu.
Call of Duty: Black Ops dostarczyło mi tego czego oczekiwałem, chociaż niczym mnie nie zaskoczył. Owszem, to kopia poprzednich odsłon serii i miejscami jest brzydsza niż noc, ale tryb fabularny jest bardzo dobry, a mutliplayer znowu wciąga jak diabli.
Grę w wersji na konsolę PlayStation 3 dostarczył wydawca