Team Ninja obiecało grę osadzoną w czasach burzliwych przemian XIX-wiecznej Japonii, kiedy tradycja zderzała się z nowoczesnością. Od zawsze fascynowała mnie epoka samurajów – miecze, honor, rywalizacja klanów. Kiedy więc zobaczyłem pierwszy zwiastun „Rise of the Rōnin”, wiedziałem, że muszę w to zagrać. Czy ta produkcja spełniła moje oczekiwania? Największym atutem Rise of the Rōnin […]
Assassin’s Creed IV: Black Flag to pierwsza odsłona głównego trzonu serii, której głównym bohaterem we współczesności nie jest Desmond Miles - pozostały tylko jego wspomnienia. Abstergo Entertainment wraz z firmą Ubisoft zajmuje się tworzeniem gier i filmów bazujących na danych wyciągniętych z zapisanych w genach wspomnień przodków.
Wcielamy się w nowego pracownika, którego oficjalnym zadaniem jest znalezienie w materiale genetycznym Desmonda jakichś ciekawych wydarzeń z życia Edwarda Kenwaya na potrzeby nowej gry o piratach. Generalnie wątek współczesny nie jest zbyt rozbudowany i raczej służy jako wprowadzenie do czegoś, co pojawi się dopiero w kolejnej odsłonie serii.
Gdy w końcu jest nam dane podłączyć się do Animusa, naszym oczom ukazują się przepiękne Karaiby znane dawniej jako Indie Zachodnie. Edward Kenway rozpoczynając swoją przygodę całkowicie oddaje się poszukiwaniu bogactw materialnych. Historia spada na drugi plan, a po ukończeniu ostatniej misji możemy praktycznie zapomnieć o konflikcie templariuszy z asasynami i zająć się rabowaniem statków, piciem i gromadzeniem skarbów. I nie mówię o tym dlatego, że opowieść jest słaba albo nudna - to nie prawda. Tym bardziej, że w ciągu dwudziestu godzin poznajemy całą świtę pirackiego świata na czele z Czarnobrodym. Po prostu Indie Zachodnie oferują tak wiele, że fabularny rdzeń trzymający tę przygodę w całości stracił miano głównej atrakcji.
Bez wątpienia najbardziej dopieszczonym elementem gry są bitwy morskie, które zostały znacznie urozmaicone i co ważne - zbalansowane. Mając do dyspozycji ogromną mapę usianą niezliczonymi wyspami oraz zmienne warunki pogodowe, każda potyczka dostarcza nieco innych wrażeń. Tym bardziej, że nie każdy statek na horyzoncie będzie łatwym łupem. Aby mieć szansę z większymi jednostkami lub całymi konwojami trzeba inwestować w ulepszenia wykorzystując zdobyte wcześniej surowce i pieniądze.
Po zrujnowaniu wrogiego statku możemy go zatopić lub dokonać abordażu. Zależnie od wielkości statku, aby wejść na pokład musimy spełnić kilka warunków, jak na przykład wysadzenie składów broni czy eliminacja kapitana. Możemy ostrzelać wroga z folgierzy, przebujać się na drugi statek za pomocą liny albo po prostu użyć masztów, by niepostrzeżenie znaleźć się nad naszą ofiarą. Zdobyte statki możemy przyłączyć do floty Kenwaya, którą kontrolujemy za pomocą swoistej mini gry strategiczno-ekonomicznej.
Gdy jesteśmy na lądzie, gra znacznie bardziej przypomina poprzednie odsłony serii, jednak lokacje są nieco inaczej zaprojektowane. Miasta są mniejsze i otaczają je plantacje lub gęsta dżungla. Najbardziej podoba mi się jednak zmiana podejścia do sposobu zaliczania misji. System skradania został poprawiony i w pewnych momentach dane zadanie można wykonać tylko po cichu. Natomiast jeżeli nie ma żadnych wytycznych, przeprawa bez alarmowania kogokolwiek i tak jest jedną z co najmniej kilku możliwych dróg.
Poprawiono również system walki - jest bardziej wymagający, a wrogowie w końcu nauczyli się chamskiego atakowania bez kolejki. Niemniej jednak po pewnym czasie można dostrzec schematyczność ich zachowań. Arsenał broni białej został ograniczony do różnego rodzaju mieczy, bułatów, rapier i kordelasów, ale jeżeli znajdziemy wroga z jakąś bardziej wymyślną zabawką, zawsze możemy ją sobie na chwilę pożyczyć. Jeżeli chodzi o broń palną, w końcu zaimplementowano swobodny system celowania, a Edward może nosić nawet cztery pistolety na raz. Oczywiście tak wyposażeni będziemy dopiero pod koniec głównej linii fabularnej.
Między wersją na PS4 i PC różnice w oprawie graficznej i optymalizacji są naprawdę nikłe, więc brawa dla konsoli Sony. Największe wrażenie zrobiła na mnie mgła i dym podczas bitew morskich - po prostu coś wspaniałego. Co do wersji na PS3 - jest bardziej uboga w szczegóły i generalnie brzydsza, ale i tak prezentuje się lepiej niż rok starszy Assassin’s Creed III.
W trybie sieciowym po raz kolejny ceni się cierpliwość i spryt gracza. Przywrócono wygląd kompasu z Assassin’s Creed: Brotherhood oraz bardzo przyjemny tryb watahy polegający na ścisłej współpracy między graczami w eliminowaniu wyznaczonych celów. Nowością jest laboratorium, w którym za pomocą dziesiątek przełączników i suwaków sami możemy określić zasady panujące na mapach i modyfikować tryby gry. No i w końcu nawet matchmaking działa tak jak powinien nie zmuszając nas do czekania po kilka lub kilkanaście minut na mecz. Znakiem czasu jest natomiast obecność mikrotransakcji. Każdy przedmiot lub umiejętność można kupić wydając punkty zebrane podczas rozgrywki lub specjalną walutę nabywaną za prawdziwe pieniądze.
Assassin’s Creed IV: Black Flag to bez wątpienia najlepsza odsłona od czasów Assasin’s Creed II i najlepsza gra o piratach w ogóle. Będąc na morzu czuć niewiarygodną wolność - możemy popłynąć wszędzie i wiemy, że za tym półwyspem znajdziemy coś ciekawego, a za tamtym coś niebezpiecznego. Wizja tworzenia co roku nowej gry w innej epoce historycznej coraz bardzie mi się podoba i to jest chyba właśnie kwintesencja tej serii.