Throne & Liberty, od NCSoft, czyli twórców legendarnej serii Lineage, obiecuje intensywne doświadczenie MMO z dużym naciskiem na masowe PvP i (między)gildyjną dramę. Lineage II w okolicach roku 2007 było moją pierwszą miłością w gatunku MMORPG, więc z Throne & Liberty wiązałem dość duże oczekiwania. Okazało się, że w pierwszym miesiącu (październik 2024) utopiłem w […]
I oto jest trzecia, chociaż tak naprawdę piąta odsłona Assassin’s Creed. Ubisoft rozpoczął prace nad trójką jeszcze przed premierą Brotherhooda. Miało byś epicko, wątek Desmonda miał się zakończyć, zapowiedziano całkiem nowy okres historyczny i miejsce. Niby wszystko jest, ale chyba jedyną rewolucja w tej grze, jest ta amerykańska.
Tym razem Desmond wchodzi w skórę pół Indianina, pół Brytyjczyka. Najpierw jednak przez całe trzy, podkreślam, całe trzy sekwencje z dwunastu dostępnych w grze kierujemy poczynaniami Brytyjczyka znanego jako Haytham Kenway. Pierwsza misja rozgrywa się 1754 roku, w Londynie, gdzie Kenway przejmuje pewien artefakt. Następnie z polecenia przełożonych płynie w podróż do Nowego Świata, gdzie rozpoczyna poszukiwania jakiejś świątyni. Nie powiem na jego temat nic więcej, bo nie chcę zaspojlerować wam chyba najlepszego wątku fabularnego w nowym Assassin’s Creed. W czwartej sekwencji przejmujemy stery nad Rataaa...coś tam, później zwanym Connorem. Startujemy jako 5-latek i widzimy jego drogę do stania się asasynem i przywrócenia świetności bractwu. Niestety mniej więcej od połowy gry to wydarzenia historyczne przejmują stery, a Connor służy głównie jako narzędzie do “przechylania szali” w trakcie rewolucji amerykańskiej. Przez takie podejście główny bohater staje się nieco mniej wyraźny i gracz przestaje się z nim utożsamiać - Ezio był znacznie bardziej sympatyczny.
Ale co z Desmondem? #@$%#. Jedynym plusem misji z Desmondem jest to, że kilka z nich rozgrywa się w różnych miejscach na Ziemi i dzięki temu można trochę pobiegać po brazylijskim metrze, czy wieżowcu w Nowym Jorku. Twórcy uznali, że zakończenie ma być po prostu szybkim zamknięciem historii Desmonda, który ma zmierzyć się z nadchodzącym końcem świata. Dopchano do tego wątek jego ojca i oczywiście to całe science-fiction. Jest to po prostu książkowy przykład jak zepsuć zakończenie nawet najbardziej epickiej gry.
Dobrze, że po skończonym głównym wątku jest dosłownie milion pięćset innych rzeczy do roboty. Co prawda misje, w których mamy wyrżnąć cały oddział Anglików w samym środku miasta nie są zbyt realistyczne, ale różnorodność zadań jest naprawdę zadowalająca. Dla najbardziej ambitnych Ubisoft przygotował coś naprawdę niesamowitego - bitwy morskie! Jest to bez wątpienia najjaśniejsza gwiazda najnowszego Assassyna. Twórcom udało się uchwycić to co najlepsze w możliwości sterowania własnym statkiem eliminując przy tym ewentualne problemy czy frustrujące momenty - po prostu czysta frajda, której można zasmakować także w wielu morskich misjach już po ukończeniu gry. Wszystko to potęgują zmienne warunki pogodowe oraz pora dnia i nocy. Statek można rozbudować o nowe armaty i umocnienia co się bardzo przydaje, ponieważ podczas żeglowania można natknąć się nie tylko na wrogie jednostki, ale również nadziać na skały lub masywną falę, a wszystko to oczywiście przy akompaniamencie piosenek marynarskich budujących niezwykle wiarygodny nastrój. W takcie gry usłyszeć można jeszcze ponad dwadzieścia utworów muzycznych, za które - po raz pierwszy - nie odpowiada Jasper Kyd opiekujący się pod tym względem Asasynem od 2007 roku. Lorne Balfe miał trudne zadanie, ale dzięki temu, że pracował już wcześniej przy tej serii wywiązał się znakomicie. Jest świeżo, ale znajdzie się kilka utworów przywodzących na myśl motywy z poprzednich odsłon.
Przejdźmy jednak do systemu poruszania się, który jest bez wątpienia głównym spoiwem całej serii. Bieganie po dachach nadal jest jedną z głównych atrakcji. Ulice są znacznie szersze, więc nieco trudniej jest teraz przeskoczyć z jednej strony na drugą. Miasta nie są zbyt okazałe, jednak jak zwykle zostały świetnie odwzorowane. Boston i Nowy York to miejsca, do których na pewno wrócę jeszcze nie jeden raz. Dodatkowo, specjalnie dla niecierpliwych graczy wprowadzono opcję szybkiej podróży z każdego miejsca na mapie do miast i portów. Na wielu zwiastunach przed premierą widać było sceny, w których Connor przebiega przez mieszkanie wchodząc przez drzwi lub okno po jednej stronie, a wychodząc po drugiej. No cóż, bardzo fajnie to wygląda, ale w trakcie gry miałem okazję wypróbować ten patent jakieś 3 lub 4 razy - po prostu takich miejsc jest zbyt mało, a szkoda.
Gdy dojdzie do starcia zauważyć można kolejną niespodziankę w postaci lepszego systemu walki. Przeciwnicy nie ustawiają się już w kolejce po pewną śmierć i trzeba bardziej uważać. Oczywiście nie jest to aż tak wielka zmiana, ponieważ po kilku godzinach gry gracz prawie automatycznie kontruje i eliminuje kolejnych delikwentów. Nie jest jednak tak różowo, ponieważ wrogowie oddaleni o kilka metrów lubią sobie postrzelać. W takim wypadku warto mieć jakiegoś pechowca obok siebie, by użyć go jako żywej tarczy. Nieźle wyglądają także nowe animacje i sposoby walki. Można na przykład przykleić się za drzewem lub rogiem budynku i po cichu zabić cel. W arsenale, oprócz broni palnej pojawił się tomahawk i linka, którą można pociągnąć lub udusić przeciwnika - na kilka sposobów oczywiście.
Miasta nie oferują wielu atrakcji turystycznych, więc okazji do wspinania się na kościoły lub wieże jest raczej nie wiele. Zastępują je wielkie połacie łąk i lasów zwanych pograniczem. Mamy tutaj dość różnorodnie ukształtowany teren pocięty małymi potoczkami, rzekami i wodospadami. Na większość skał można się bez problemu wspiąć, a miejskie dachy zastępują gałęzie drzew. Zdziwiłem się jak płynnie można po nich skakać, ale niestety takie rozwiązanie spowodowało, że dróg poruszania się jest nieco mniej. Jedyną różnicę robi aktualna pora roku. W lecie można sobie pobiegać bezstresowo, jak w każdym poprzednim Asasynie. Natomiast zimą sprawa jest utrudniona, gdy trzeba walczyć w śniegu po pas. Do tego dochodzą pojawiające się co jakiś czas niedźwiedzie lub watahy wilków, których ataki trzeba odpierać za pomocą Quick Time Eventów. Potem można takiego zwierza oprawić, a pozyskane surowce sprzedać lub przerobić.
Podobnie jak w Assassin’s Creed II główny bohater dostaje do dyspozycji swoją posiadłość, którą rozbudowuje poprzez pozyskiwanie rzemieślników. Twórcy zdecydowali się na nieco inny schemat zarabiania. Zamiast odnawiania nieruchomości w mieście wprowadzili system handlu, który polega na sprzedawaniu wytwarzanych przez gracza przedmiotów wysyłając je do miasta z zastrzeżeniem, że każdy wóz z towarem może zostać zaatakowany i ograbiony. Wymaga to nieco więcej pomyślunku i zabawy przy tworzeniu zleceń.
Tryb multiplayer zadomowił sie w tej serii już na dobre. Oprócz znanych z poprzednich części trybów lub ich wariacji nowością jest Wataha, czyli coś na wzór kooperacyjnej areny. Gracze polują wspólnie na kierowanych przez sztuczną inteligencję eNPeCów - pomysł dobry i dobrze zrealizowany. Smuci za to obecność systemu mikrotransakcji, który pozwala wykupić ulepszenia przed osiągnięciem wymaganego poziomu. A tego typu gadżetów jest całe mnóstwo więc powodzenia, jeżeli ktoś będzie chciał wybulić hajs na coś, co służy przecież za nagrodę. O online passie nawet nie będę się rozwodził, bo jest to obecnie standard.
Assassin’s Creed III otrzymuje ode mnie całkiem zasłużone cztery gwiazdki. Każda część tej serii wprowadzała coś nowego. Jedynka była solidnym fundamentem, dwójka jest jak dotąd nieprześcignionym ideałem, Brotherhood wprowadził multiplayer, a Revelations poeksperymentował z kilkoma nowymi pomysłami. Natomiast Assassin’s Creed III to głównie świetnie zaprojektowane bitwy morskie, więcej dziczy i bardziej rozbudowany system walki. Główna linia fabularna wystarcza na jakieś 15 godzin, jednak potem jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy do roboty tak w singlu, jak i w multiplayerze. Grałem w wersję na Playstation 3 i chociaż tekstury nie są zbyt dobrej jakości, to gra ma w sobie “to coś”, co czyni ją nieprzyzwoicie realistyczną - czy to podczas sztormu na pełnym morzu, atakując oddziały wroga w lasach, czy skradając się po mieście.